Ale następnej nocy uczuł gwałtowne ukłucie w piersiach i poznał, że go to obchodziło więcej aniżeli kiedykolwiek. Obudził się...
— Co uczyniłem?
Odczuwał bolesny wstyd, że wyjawił publicznie swoją świętą boleść. Nie wyobrażając sobie nawet, żeby mógł tem ściągnąć gniew na siebie, przeczuwał, że napotka na brak zrozumienia i na różne komentarze prostackie, które będą profanacją jego uczuć.
Minęło znów kilka dni. Nic nie nastąpiło. Głuche milczenie. Odezwa jego utonęła wśród ogólnego braku uwagi. Wydawca był mało znany, rozpowszechnianie broszury odbywało się niedbale, a niema na świecie gorszych głuchych od tych, którzy nie chcą słyszeć. Kilku czytelników, których pociągnęło ku sobie nazwisko Clerambaulta, odłożyło po pierwszych wierszach tę niemiłą lekturę. Pomyśleli sobie:
— Biedny człowiek! Od nieszczęścia, jakiego doznał widocznie mąci mu się rozum.
Był to dla nich dobry wybieg, aby nie narażać na szwank równowagi swej własnej głowy.
Nastąpił drugi artykuł. Clerambault żegnał się w nim ze starym skrwawionym fetyszem: Ojczyzną. Albo raczej przeciwstawił wielkiemu drapieżnemu potworowi, któremu się oddają na pastwę biedni ludzie owych czasów, wilczycy rzymskiej, dostojną Matkę wszystkiego, co oddycha: Ojczyznę powszechną.
„Niema na świecie bardziej gorzkiego bolu, aniżeli rozłączenie z tą, którą się kochało. Wydrzeć, ją z swego serca znaczy wyrwać sobie z piersi własne serce. O ty droga, dobra, piękna, — o gdyby czło-