Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/210

Ta strona została przepisana.

się oczy, na ten dobry śmiech dziecinny!... Jaka to piękna rzecz szczęście i jak dobrze działa widok jego!... Wszystko, co chciał jej powiedzieć, znikło mu z pamięci — było niepotrzebne, niewłaściwe. Musiał tylko patrzeć na ten cud i podzielać uprzejmie zachwyt młodej kury znoszącej jajo. O, jaki to cudowny, chełpliwy niewinny śpiew rozkoszny!
Chwilami jednak przed oczyma jego przesuwał się cień wojny, obraz nikczemnej i niedorzecznej rzezi, zabitego syna, męża, który zaginął bez śladu i pochylony nad dziecięciem, ze smutnym uśmiechem na twarzy, nie mógł się powstrzymać od tych myśli:
— Niestety, na co płodzić dzieci, czyż na taką rzeź? I cóż zobaczy on za lat dwadzieścia, ten biedny mały?
Ona jednak nie zaprzątała sobie tem głowy Każdy cień niknął od światła, jakie rzucało jej słońce. Ze wszystkich tych trosk, bliskich czy dalekich — wszystkie były jej teraz dalekie — nic nie widziała, promieniała szczęściem...
— Wydałam na świat istotę ludzką!...
W tę istotę ludzką wcielają się dla każdej matki po kolei wszystkie nadzieje ludzkości... Gdzie jesteście smutki i szaleństwa obecnej doby?... Cóż na was zależy! To ono być może, ono, to nowonarodzone dziecko, usunie je wszystkie ze świata. Wszak dla każdej matki jest jej dziecko cudem przynoszącym zbawienie!...
Pod sam koniec rozmowy, odważył się Clerambeult wspomnieć ze smutkiem i współczuciem o jej mężu. Westchnęła głęboko.
— Biedny Armond rzekła. — Musi być w niewoli...
Clerambault zapytał:
— Czy masz jakie wiadomości?