ibardziej tragiczną, pesymizm egzaltowany, gorączkowy urok ofiary. Ilużto widzieliśmy tych rewolucjonistów, potajemnie przekonanych o przytłaczającej sile złego, o nieuniknionej klęsce ich wiary, którzy się jednak upajają miłością dla pięknej zwyciężonej... „...sed vi eta Catoni...“ i nadzieją, że zginą dla niej, że będą burzyli i że sami zostaną zgładzeni! Zdaje się, że w sercu nawet najbardziej zmaterializowanego człowieka tli zawsze iskra wiecznego płomienia, nadziei poniewieranej, zawodowej, a jednak wciąż powracającej, marzenia wszystkich uciskanych o innym świecie lepszym.
Ci młodzieńcy przyjęli Clerambaulta w swojem gronie z serdecznym szacunkiem. Pragnęli go całkowicie zagarnąć: jedni naiwnie, czytając w jego myślach to, co sami myśleli; inni zaś w przekonaniu, że ten stary poczciwy burżuj, którego jedynym kierownikiem dotychczas, szlachetnym ale nie wystarczającym, było serce, da się nakłonić ich wiedzy silnej i pewnej i potrafi, tak jak oni, dojść do najskrajniejszych logicznych konsekwencyj ich poglądów. Clerambault bronił się słabo, albowiem wiedział, że nie można przekonać młodego człowieka, który się opiera przy jakimś systemie. W tym wieku wszelka dyskusja z nim jest bezowocna. Można na niego wpływać w latach poprzednich, kiedy ten skorupiak szuka jeszcze dla siebie muszli albo później, gdy muszla odpada lub go krępuje w jego ruchach. Ale póki ubranie jest nowe, nie można nic innego zrobić, jak go w niem zostawić; jest bowiem na jego miarę skrojone. Jeżeli wyrośnie lub stanie się