Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/234

Ta strona została przepisana.

mróz. Byłem zdrętwiały. Jakiejże części ciała brakowało mi właściwie. Nie spieszyłem się ze sporządzedzeniem inwentarza, nie miałem zaufania do tego, co nastąpi, wolałem nie ruszać się z miejsca. To jedno było pewne, że żyłem, może jeszcze przez chwilę i nie należało jej tracić.
I wtedy ujrzałem na nieboskłonie małą rakietę. Co oznaczała, to mnie nie zajmowało. Ale linja krzywa, jaką zakreśliła, kwiaty ogniste, jakie spadały.. nie mogę wam tego nawet powiedzieć, jak mi się to wydawało pięknie. Wchłaniałem ją w siebie wzrokiem.. i ujrzałem się znów dzieckiem, obok Samarytanki, na brzegu Sekwany, pewnego wieczora, kiedy puszczono ognie sztuczne. Spoglądałem na to dziecko, jak gdyby mi było obce i bawiło mnie ono, a zarazem budziło we mnie litość. A potem pomyślałem sobie w duchu, że przecież jest dobrze być wsadzanym w to życie i rosnąć i mieć kogoś, coś, wszystko jedno co, do kochania... Taka sobie zwykła rakieta! A potem ogarnął mnie ból i począłem wyć głośno i włożyłem napowrót głowę w otwór... Następnie przybyli ludzie z lazaretu polnego; tam życie nie było już dobre, ból gryzł mnie, jak pies, aż do kości, lepiej byłoby zostać tam w dziurze. A jednak nawet wtedy, zwłaszcza wtedy, jakim rajem wydawało mi się żyć tak, niegdyś, żyć poprostu, bez boleści, jak się żyje codziennie. A jednak człowiek na to nawet nie zwraca uwagi. Bez boleści... Bez boleści... i żyć!... Ależ to przecudne marzenie! Gdy ból na chwilę przestawał, gdy następowała minuta wytchnienia, czuło się tylko smak powietrza na języku, a ciało było tak lekkie po cierpieniu... Chryste Panie A przedtem wszakże całe życie było takie a człowiek nawet się tego nie domyślał... Mój Boże, jaki człowiek jest głupi, że rozumie życie dopiero wtedy, gdy