je stracił. A gdy je wreszcie zaczyna kochać i gdy je prosi o przebaczenie, że go nie umiał pierwej należycie ocenić, wtedy ono odpowiada mu „Zapóźno!“
— Nigdy nie jest za późno, — rzekł Clerambault.
Gillot niczego bardziej nie pragnął, aniżeli wierzyć mu. Ten wykształcony robotnik był lepiej wyposażony do walki z życiem, niż Moreau i nawet niż Clerambault. Nic nie przygnębiało go na dłuższy czas: gdy człowiek upadnie, to znów się podniesie i kiedyś już powetuje swą klęskę... W duchu zaś myślał o przeszkodach, które mu zagradzały przyszłość:
— Potrafię się już z niemi uporać. — I był gotów, na jednej nodze, która mu została iść przeciw nim, gdy zajdzie potrzeba tego, im prędzej, tem lepiej. Albowiem był także, jak inni, zwolennikiem rewolucji. Umiał ją pogodzić ze swoim optymizmem, który widział z góry swe ideały osiągnięte w sposób łagodny. Był to resztą człowiek bez żadnej zawziętości w sercu.
A jednak nie można było na tem zbytnio polegać. Te dusze z ludu kryją w sobie różne niespodzianki; są tak łatwo przystępne różnym wpływom i zmianom... Clerambault słyszał raz rozmowę jego z towarzyszem ze służby frontowej. Lagneau, który przybył na urlop; mówił, że należy wszystko zburzyć, gdy wiarusy powołani pod broń wrócą do domu i gdy wojna się skończy, a może nawet i pierwej. Człowiek z gminu we Francji, często tak pełen życia i uroku, ujmujący w obejściu i odgadujący myśli drugiego, zanim tenże mógł je jeszcze wypowiedzieć