Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/250

Ta strona została przepisana.

i gdy obaj mieli siedmnaście lat. Przypomniał sobie długie wieczory, razem spędzane, ich serdeczną poufałość, ich rozmowy i marzenia... W owym czasie Bertin oddawał się także marzeniom. Nawet jego zmysł praktyczny, jego przedwczesna ironia, nie chroniły go od niemożliwych nadziei, od wzniosłych zamiarów uszlachetnienia ludzkości. O, jak przyszłość przedstawiała się różowo ich oczom dziecięcym. Jak w tych wizjach, w tych chwilach cudnego zachwytu, serca ich tajały w przyjaźni i miłości obopólnej!
I oto, co życie zrobiło z nich obydwóch! Ta walka pełna nienawiści, ta niedorzeczna zajadłość Berlina, to deptanie po swych dawnych marzeniach i po przyjacielu, który je wiernie przechowywał on, on, Clerambault dał się również porwać temu samemu zabójczemu prądowi i starał się oddawać każdy cios, aby zranić do krwi swego przeciwnika... A nawet w pierwszej chwili, gdy się dowiedział o śmierci dawnego przyjaciela — (ze zgrozą musiał to wyznać sam przed sobą) — doznał z tego powodu uczucia ulgi!... Jakiżto obłęd ogarnia nas! Jaklżto szał złośliwy zwraca się przeciw nam samym!...
Pogrążony w tych myślach, zabłądził w drodze. Spostrzegł, iż idzie w kierunku przeciwnym, aniżeli do swego domu. Na nieboskłonie, przeciętym antennami projektorów, słychać było straszne wybuchy: zeppeliny nad miastem, groźne pomruki fortów, walkę powietrzną. Te narody, ogarnięte szałem, szarpią się wzajemnie. W jakim celu? Aby dojść tam, gdzie teraz znajduje się Bertin, do nicości, która oczekuje zarówno wszystkich tych ludzi i wszystkie te państwa... I także wszystkich rewolucjonistów, którzy przygotowują inne akty gwałtu, którzy przeciwstawiają tamtym inne ideały mordercze, nowych bogów rzezi, których człowiek wykuwa sam sobie,