potem same; nie potrzebował roznosić ich między ludzi. Zresztą jakiś tajny instynkt, do którego byłby się wstydził głośno się przyznać, ostrzegał go przed usługami, z któremi jego komiwojażer natrętnie się narzucał. Nie mógł jednak mimo to powściągnąć jego gorliwości. Thouron ogłosił w swoim dzienniku obronę Clerambaulta; opowiadał tam o swoich odwiedzinach u niego i o swoch rozmowach z nim, wykładał poglądy mistrza i opatrywał je w swoje komentarze. Clerambaulta, gdy je czytał, ogarnęło zdumienie; nie poznawał tam sam siebie. Jednak nie mógł wypierać się ojcostwa, albowiem znajdował, wplecione w komentarze Thourona, cytaty ze swych listów, których wyrazy były dokładnie przytoczone. Tu jeszcze mniej się poznawał. Te same słowa, te same zdania, przybierały w tekscie, do którego zostały wsunięte, ton i kolor, którego on im nie dał. Do tego należy jeszcze dodać, że cenzura, dbała o dobro państwa, w cytatach tych wycięła, to tu, to tam, całe wiersze lub kawałki wierszy, to znów końce ustępów, często całkiem niewinne, ale których usunięcie budziło w podnieconych duszach czytelników przypuszczenie najpotworniejszych rzeczy. Wynik tej akcji nie dał długo na siebie czekać; było to tyle, co dolewać oliwę do ognia. Clerambault nie wiedział, którego świętego prosić o pomoc, by nakłonić swego obrońcę do milczenia. Nie mógł mieć do niego żalu, albowiem Thouron otrzymywał hojnie swoją porcję pogróżek i zniewag, nie zmrużywszy oka; skóra jego była już przyzwyczajona do garbowania.
Gdy już obydwaj byli należycie pokropieni, Thouron począł sobie przywłaszczać pewne prawa wobec Clerambeulta. Naprzód próbował go nakłonić, aby kupił akcje jego dziennika, potem wpisał go,
Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/260
Ta strona została przepisana.