tem, czego nie można uniknąć, przynajmniej nie należy szukać tego, czego można uniknąć. Wielki Corneille był także bohaterem poza frontem. Ci zaś na froncie, których znałem, byli prawie wszyscy bohaterami mimowoli.
— I to jest też prawdziwe bohaterstwo, — odpowiedział Clerambault.
— To bohaterstwo Fromenta, — rzekł Chastenay. — Jest bohaterem, bo nie może być czem innem, bo nie może być człowiekiem... ale, co go czyni nam tak drogim, to, że mimo wszystko, jest człowiekiem.
Clerambault uzasadnił słuszność tych słów w długiej rozmowie, jaką miał nazajutrz z Edmundem Froment. Że nieszczęśliwego młodzieńca nie opuściła duma, gdy życie jego było zwichnięte, należy mu to tem bardziej poczytać za zasługę, ileże nigdy przedtem nie uprawiał kultu zaparcia się siebie. Przeciwnie, żywił niegdyś wielkie nadzieje, miał szlachetną ambicję, do czego go uprawniały jego zdolności i szczęśliwa młodość. Nigdy sobie nie robił żadnych złudzeń, tak jak Chastenay, co do wojny; odrazu przeniknął jej nieszczęsną niedorzeczność. Zawdzięczał to nietylko swemu bystremu rozumowi, ale przedewszystkiem swej duchowej przewodniczce, która od dzieciństwa urabiała duszę syna z najszlachetniejszemi cząstkami swej własnej duszy.
Pani Froment, którą Clerambault zastawał prawie zawsze, gdy przybywał odwiedzać Edmunda, trzymała się na uboczu; zwykle siedziała przy oknie, zajęła robótką, rzucając od czasu do czasu na syna spojrzenie pełne tkliwości. Była to jedna z owych