jedna z największych i najcięższych walk. Ludzie, którzy są rzeczywiście sobą, panują nad innymi, już wskutek tego, samego faktu, że wszyscy inni ludzi są pociągnięci pod jeden strychulec.
Clerambault nie był jedyny, który odczuwał na sobie zbawienny wpływ energji Fromenta. Prawie każdym razem, gdy przychodził, spotykał obok łoża młodego człowieka jakiegoś przyjaciela, który sam przed sobą do tego się nie przyznając, przybywał nie tylko po to, aby przynosić pociechę, ale aby jej tu sam szukać. Kilku z nich to byli młodzieńcy w wieku Fromenta, inni zaś ludzie wiekowi, którzy już ukończyli pięćdziesiątkę, dawni przyjaciele rodziny albo którzy poznali Edmunda jeszcze przed wojną. Jeden z nich, stary hellenista z subtelnym uśmiechem i wyrazem roztargnienia na twarzy, był niegdyś jego profesorem. Znajdował się tam także rzeźbiarz o włosach siwych, z twarzą obwisłą i pooraną tragicznemi zmarszczkami; szlachcic ze wsi z włosami krótko obstrzyżonemi, z kwadratową głową wieśniaka o czerwonej cerze; lekarz siwobrody z twarzą znużoną o łagodnym wyrazie, którego spojrzenie budziło zdziwienie niejednolitym wyrazem obydwóch oczu: jedno oko patrzyło bystro z odcieniem sceptycyzmu, drugie zaś melancholijne, zdawało się marzyć.
Ci ludzie, którzy się u chorego niekiedy równocześnie schodzili, nie byli do siebie wcale podobni. Można było w lej małej grupie znaleść wszystkie odcienie myśli, od wierzącego katolika do człowieka wolno myślącego i nawet do bolszewika, (ponieważ jeden z młodych towarzyszów Fromenta utrzymywał, że nim jest). Można też w nich było znaleść piętno najrozmaitszych przodków intelektualnych: w starym helleniście widoczny był wpływ szydercy Lukjana,