nie powstrzymał rozlewu krwi. Wojna świecka nie zna już teraz pokoju bożego. Bombardowano kościół Chrystusa. Wiadomość o morderczym wybuchu w kościele św. Gerwazego, wieczorną porą, rozeszła się w nocy po całym Paryżu, pozbawionym światła, pełnym żałoby, wściekłego gniewu i trwogi.
Przyjaciele, pogrążeni w smutku, zebrali się u Fromenta. Nie porozumiawszy się nawet z sobą, przyszli tam, ponieważ każdy wiedział, że zasianie tam drugich. Widzieli wszędzie gwałt i przemoc: w teraźniejszości, w przyszłości, u wrogów, u swoich zarówno w obozie reakcji, jak i w obozie rewolucji. Trwoga ich i wątpliwość złączyły się w jednej myśli. I rzeźbiarz rzekł:
— Nasze święte przekonania, nasza wiara w pokój, w braterstwo całej ludzkości, napróżno opierają się na rozumie i miłości. Czyż niema doprawdy żadnej nadziei, aby one kiedyś zyskały władzę nad ludźmi? Jesteśmy zanadto słabi.
A Clerambault bezwiednie wygłosił słowa proroka Izajasza, które mu właśnie wpadły na myśl:
— „Ciemności pokrywają ziemię, cień osłania ludy“...
Urwał. Ale Froment, ze swego łóżka, ledwie oświetlonego, niewidzialny, mówił dalej:
„Wstań, albowiem na szczytach gór ukazuje się słońce“...
— Tak jest, ukazuje się, — powtórzył w cieniu głos pani Froment, która siedziała w nogach łóżka, obok Clerambaulta. Clerambault ujął ją za rękę. Przez pokój przeszedł chłodny dreszcz.
— Dlaczego pani tak mówisz? — zapytał ją hrabia de Coularges.
— Ponieważ widzę go.
— Ja widzę go także, — zawołał Clerambault.
Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/294
Ta strona została przepisana.