Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/100

Ta strona została przepisana.

ale kiwi owej dosyć w polach naszych. Gleba rodzajna, przeto: ara, ora et labora, będziesz panem do wieczora! Otóż panami są wszyscy moi krajanie z Clamecy albo nimi, dalibóg, zostaną. Wszakże od samego świtu huczy młyn, skrzypi miech kuźni, dźwięczą po kowadle roztańczone młoty, trzeszczą piły tartaku, rżą konie u poju, tłuką młotki szewców, dudnią koła wozów po gościńcu, klepią pati patosz saboty przechodniów, klaskają baty, rechocą głosy rozmawiających, słowem tętni praca w całem mieście jakby mówiła:
Pater noster... robimy panem nostrum quotidianum... o który cię prosimy... bo lepiej być zabezpieczonym na wszelki przypadek.
Nad głową moją rozpostarte niebo wiosenne rozbłysłe i ogrzane słońcem, a wiatr przegania po niem białe, lekkie chmurki. Wydaje się, że to odnowa młodości. Wraca na lotnych skrzydłach z oddali czasu jak jaskółka, by zbudować świeże gniazdko pod starą strzechą mego serca, które na nią czeka. Jakże ją powita rodośnie gdy przybędzie... o, zaprawdę goręcej, niż dawniej...
W tej chwili usłyszałem zgrzyt chorągiewki na dachu, oraz skrzekliwy wrzask mej czarownicy,