Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/104

Ta strona została przepisana.

(serce mi rośnie na jej widok... co za ciało!) i połowa wody co najmniej oblała mi kolana i nogi. Zaczęła się jeszcze bardziej śmiać, ale ja się śmiałem głośniej.
Śliczna kobieta! Czarne włosy wiją się po czole, śmiało zarysowane brwi kleją się nad oczyma błyszczącemi, a wargi jej purpurowe wezbrane zdrowiem, życiem... Szyja odkryta, nagie ramiona, spódnica wysoko zakasana z widocznie swywolnym zamiarem. Powiada do mnie:
— Dzieńdobry. Dostałeś ładną porcję na powitanie.
Odpowiadam:
— Nic sobie nie robię z wody, o ile mi jej — pić nie każą.
— Wejdźże, Noe uratowany z potopu, wejdźże, Noe, pracowniku winnicy pańskiej.
Wchodzę i widzę Glodzię w króciutkiej koszulce, siedzącą pod ladą sklepową, odsuniętą na bok.
— Jak się masz, małe piekarczątko!
— Założę się, że zgadnę co ojca wygnało z domu o tak wczesnej porze.
— Wygrasz dziecko... ssałaś wszakże to, co mnie wygnało!
— Matka!
— Naturalnie!