Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/112

Ta strona została przepisana.

Zaledwo wymieniliśmy kilka słów w tym rodzaju, gdy nagle słyszę... dzwonią na Anioł Pański... Ho... ho... już południe! Zrywam się tedy na równe nogi! Gdzież się ten czas podział? Jakże prędko płynie piasek w klepsydrze świata? Proszę tedy naprzód rybaków, by pomogli Robinetowi i Cagnatowi złożyć drzewo na wózek, a secundo, by je zawieźli razem z nami do Beuwronu.
— Ho... ho... Breugnon zawsze wielki pan! — zauważyli jednogłośnie. Wydało się im to trochę za obcesowe, ale posłuchali, gdyż lubią mnie w gruncie rzeczy.
Wracamy do domu galopem. Ludzie stają w progach domów i sklepów, podziwiając nasz zapał i pracowitość.
Ale na moście Beuwronu spotykamy trzy wytrwałe ptaszki: Fetu, Gadina i Trinąueta, spoglądających ciągle w wodę. Nogi zatrzymują się same, a języki zaczynają pytlować presto. Oni spoglądają na nas pogardliwie, gdyż pracujemy, my spoglądamy na nich z pogardą, albowiem nie robią nic.
Czekaliśmy, aż wyczerpany zostanie cały repertuar. Usiadłem na boku, czekając końca, by przyznać nagrodę zwycięzcy. Nagle, tuż koło mnie rozległ się wrzask: