Już podczas wchodzenia (opowiadano mi to, gdyż spóźniłem się niestety) sędzia i prokurator kasztelanji, dalej ławnik, zastępca mera, oraz dwaj akolici minorum gentium popadli w konflikt w ścisku. Prym wziął przedstawiciel mera, jako silniejszy. Szło teraz o to, który z dygnitarzy wytknie pierwszy nos z drzwi katedry. Porobiliśmy zakłady. Ale nie pokazywał się nikt. Niby odcięta głowa węża, para nowożeńców postępowała dalej, a reszta ciała tkwiła w kościele.
Zbliżyliśmy się i spojrzeli do środka. Widowisko było zaiste niezwykłe. Stłoczeni, wściekli, spoceni dygnitarze tłumili się pod chórem, a jeden przeszkadzał drugiemu. Z uwagi na świętość miejsca nikt nie śmiał krzyczeć. Tedy tylko ruszali ustami, wąsami, wytrzeszczali straszliwie oczy, prostowali i pochylali grzbiety, marszczyli czoła, dyszeli, dmuchali, nadymali policzki, a wszystko bez jednego słowa.
Trzymając się ciągle na uboczu, braliśmy w sprawie mało czynny udział. Robiliśmy zakłady. Starsi, poważni stawiali na sędziego jako reprezentanta księcia, młodzi trzymali stronę ławnika jako wcielenia swobód obywatelskich. Ja się oświadczyłem za tym, który drugiego wystrychnie na dudka.
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/117
Ta strona została przepisana.