z nadmiaru niepotrzebnych już produktów uczty. Było za późno wracać do domu, a jednocześnie za wcześnie. Udałem się przeto w towarzystwie jakiegoś węglarza ku Betlejem. Węglarz szedł za wozem pełnym towaru i pogwizdywał. Koło wieży w Lourdeaux spotkałem kołodzieja, który pędził przed sobą koło. Tle razy koło zwalniało bieg, podbiegał i popędzał je pchnięciem. Był on żywym obrazem człowieka pędzącego za szczęściem, które umyka co żywo, ile razy chce nań wskoczyć. Zanotowałem sobie to spostrzeżenie, by ie kiedyś zużytkować.
Wahałem się, czy mam wracać do domu najkrótszą, czy najdłuższą drogą, gdy nagle spostrzegłem pochód sunący od strony szpitala. Na czele mały chłopiec, nie większy od mojej nogi, niósł krzyż wysoki, oparłszy koniec jego na brzuchu, niby lancę. Łotrzyk pokazywał co chwila język idącym obok dzieciakom w komeżkach i zerkał raz po raz ku szczytowi krzyża k który mu ciężył widocznie. Za nimi czterech staruchów o żylastych, nabrzmiałych rękach niosło przykrytego suknem jakiegoś śpiocha, który za pozwoleniem swego proboszcza udawał się na cmentarz, by tam w ziemi kontynuować dalej swą drzemkę.
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/130
Ta strona została przepisana.