Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/138

Ta strona została przepisana.

Tędy, tędy, przebiegł pod samą nogą starego klonu, garbatą, sękatą i obrzmiałą. A to filut! A dokądże wieść może ta drożyna?...
Tak się zabawiałem, idąc w ślad za swym gadatliwym cieniem, obłudnie udając, iż nie wiem dokąd zdążam. Nie łżyj, Colasie! Nie łżyj, stary gałganie, nie udawaj Ulisesa. Wiedziałeś gdzie cię ciągnie w chwili wyjścia z pałacu. Godzina drogi dzieli cię od domu twej dawnej umiłowanej, Celiny. Zrobimy jej niespodziankę. Ale któż z nas dwojga będzie więcej zdziwiony. Tyle lat jej nie widziałem... Cóż się stało z jej ślicznym, złośliwym pyszczkiem, z buziaczkiem mojej łasiczki.
Chyba mogę teraz stanąć przed nią bezkarnie, chyba dzisiaj już nie zgryzie mego starego serca ostremi ząbkami? Oj to serce... wyschło jak podeszew starego buta. A czyż ona ma jeszcze te same ząbki? Oj łasiczko droga moja, jakżeś ty umiała śmiać się i gryźć jednocześnie! Dosyć się naigrałaś z biednym Breugnonem, dosyć mu nazawracałaś głowy! Miałaś zresztą rację, byłem osłem dardanelskim!
Pamiętam, jak. się w nią wpatrywałem oparty łokciami o mur ogrodu mistrza Medarda Logneau, który mnie uczył rzeźby. Po drugiej stronie podwórza, służącego za pracownię, był ogród warzywny. Celina uwijała się pośród grządek sałaty,