rumienię się ile razy o tem wspomnę. Ach, młodość... głupota... bezdenna głupota...
Od tego dnia szatan ją opętał. W stosunku do mnie stała się wprost niemożliwą, dziwaczyła, kaprysiła, zmieniała się co chwila jak chmury na niebie. Raz okazywała mi pogardę bolesną, to znów udawała, że mnie nie dostrzega wcale, innym razem wodziła za mną rozkochanem, pożądliwem spojrzeniem, słała mi czarowne uśmiechy, albo ukryta za drzewem rzucała we mnie, ile, razy się obróciłem, grudkami ziemi, to znów dostawałem w nos pestką ze śliwki. Wreszcie podczas przechadzki chichotała, szczebiotała, szastała się z tym i owym.
Najgorsze było to, że celem tem lepszego dokuczenia mi wzięła w sidła drugiego wróbla, a był nim mój serdeczny przyjaciel, Quiriace Pinon. Byliśmy ze sobą, jak dwa palce u jednej ręki. Niby Orestes i Pylades nie rozstawaliśmy się nigdy i w każdej bójce, uroczystości, zabawie, w mocowaniu, wyzwaniu na pięść, czy słowa, zawsze braliśmy udział razem. Quiriace był krępy, sękaty jak dąb, miał ramiona byka i podobny umysł prosty, ograniczony, ale szczery. Zabiłby każdego, ktoby mi chciał szkodzić. I jego to wybrała łasiczka na swe narzędzie.
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/145
Ta strona została przepisana.