Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/148

Ta strona została przepisana.

gundzkich zębów. Nie masz tu co robić, idź się paść na łąkę.
Od słowa do słowa przyszło do starcia na pięści. Ale czuliśmy obaj wyrzuty sumienia, gdyż kochaliśmy się szczerze.
— Słuchaj, Breugnon! — prosił — ustąp, ona woli mnie!
— Nie... mnie woli! — oświadczyłem.
— A więc, spytajmy jej samej. Odrzucony pójdzie sobie precz!
— Zgoda! Niech wybiera!
Ale czyż warto pytać się dziewczyny o wybór, gdy cały urok leży właśnie w tem przeciąganiu decyzji. Ma zawsze czas, waży, rozważa zalety i wady tego, to znów tamtego, wreszcie odwraca się od ©bu... Oczywiście nie zdało się na nic owo pytanie. Łasiczka odpowiedziała wybuchem śmiechu.
Wróciliśmy do warsztatu i zdjęliśmy surduty.
— Ha, trudno... jeden z nas musi zginąć! W chwili, gdyśmy się mieli porwać za łby, Pinon powiedział:
— Pocałuj mnie!
Ucałowaliśmy się z dubeltówki.
— A teraz, do roboty! Zaczął się taniec, jak należy. Było na co patrzyć, choćby za biletami. Pinon usiłował załamać mi czaszkę tuż nad oczyma, ja zaś