Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/149

Ta strona została przepisana.

starałem się rozpruć mu brzuch kolanami. Nikt się tak serdecznie nie bije, jak przyjaciele! Za chwilę obaj ociekaliśmy krwią, która się nam obficie lala z nosów i doprawdy nie wiem, czy któryś nie byłby naprawdę oddał ducha, gdyby nie sąsiedzi, oraz majster Medard Logneau. Wpadli i rozdzielili nas, co jednak nie było rzeczą łatwą. Musiano nas, jak psy, skrapiać wodą, gdyż żaden nie chciał puścić kości. Ponadto Logneau wziął od jakiegoś woźnicy bat i smagał gdzie padło, wiedząc, że Burgund musi dostać baty, by wrócił do równowagi.
To nareszcie odniosło skutek. Po bitce wszystko się nam obu jakoś wyklarowało w głowach. Spoglądaliśmy na siebie wzajem zawstydzeni, ą wówczas zbliżył się do nas Jan Gifflard, wysoki, rudy, krągły na gębie młynarz, o świdrowatych oczkach i takie nam palnął kazanie:
— Głupie koguty! I cóż wam z tego przyjdzie, że sobie powyrywacie grzebienie, pióra i powydrapujecie oczy? Czy sądzicie, że któryś z was dostanie kwoczkę. Nieprawda! Widzicie przecież sami, że z was kpi, radując się tylko z waszej bójki. Każda samiczka przepada za tem, by włóczyć za sobą czeredę adoratorów, którzy ją obwąchują na wszystkie strony. Czy