nocy. Prócz tego chcieliśmy przyłapać łasiczkę na płaczu, wyrzekaniu, wyrzutach sumienia itd.
— Opuściłeś mnie, najdroższy! Niema cię!
Tak pewnie wyrzeka łasiczka. Ale kto jest ten najdroższy? Każdy mówił sobie:
— To ja...
Skradając się pocichutku, dostaliśmy się pod mur ogrodu. (Lekki niepokój obudził się w naszych sercach). Dom był oblany światłem księżyca. U okna łasiczki zwisała gałąź jabłoni, a na niej... czyż to jabłko? Nie... Boże wielki... to kapelusz młynarza!
Czyż mam opowiadać, co potem nastąpiło?
Quiriace, niby ranny dzik, rzucił się naprzód, jelenim skokiem (miał przecież nawet rogi) znalazł się na murze, potem na jabłoni i wpadł oknem do izby, skąd niebawem rozebrzmiały straszliwe wrzaski, jęki, skowyty zarzynanego cielęcia, klątwy...
— Drabie! Zbóju! Kanaljo! Oszuście! Na pomoc! Ratunku! Rogalu! Obłudniku! Wisielcze! Zabiję jak psa! Policja!... Gwałtu...
Łomot, trzask, lecą szyby, dźwięczą tłuczone garnki, dudnienie padających na ziemię ciał, pisk i lament kobiecy, wycie psów...
Łatwo pojąć, że te wrzaski zbudziły wszystkich i cala dzielnica zbiegła się pod okno domu
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/152
Ta strona została przepisana.