Usiebie wzajem? pór nie opuścił cię dotąd... widzę, że nie chcesz się starzeć! Coprawda, mój drogi Breugnon, nie wyładniałeś wcale, masz woreczki pod oczyma, koślawy nos wydal ci się jeszcze bardziej, ale ponieważ nie byłeś nigdy piękny, przeto strata niewielka. Nie wylazł ci ani jeden włos z głowy, stary urwipołciu... tu i owdzie tylko przegląda srebrna nitka.
Odpowiedziałem:
— Głupia głowa nie łysieje!
— Co tam wam, mężczyznom? Nie trapicie się nigdy, używacie życia i tyle. Zato my, kobiety, starzejemy się szybko, starzejemy się za was i siebie. Spójrz na mnie, wszakże jestem zupełną ruiną. Gdzież się podziało moje jędrne ciało, ponętny karczek, piersi, biodra, mleczna cera twarzy, słowem wszystko, co mnie czyniło podobną do wonnego, dojrzałego owocu? Ach... wszystko przepadło... Nie wiem, czy poznałbyś mnie był, spotkawszy gdzieś na targu?
— Byłbym cię poznał wśród tysięcy kobiet i to z zamkniętemi oczyma!
— Z zamkniętemi? Tak... może... ale z otwartemi, trudniej. Spójrz na zapadłe policzki, bezzębne szczęki, nos cienki, suchy, podobny do haka, zaczerwienione oczy, zwiędły kark, zwiotczałe, wyschłe piersi, nieforemny brzuch...
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/158
Ta strona została przepisana.