Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/168

Ta strona została przepisana.

drogę i ochotę odnalezienia tej drogi. Okrążyłem dąb raz, dwa razy, trzy razy, krążyłem ciągle wkoło i wkońcu znalazłem się, niby przykuty łańcuchem, na tem samem miejscu.
Wówczas powziąłem postanowienie i wyciągnąwszy się na trawie, zająłem na noc komnatę w gospodzie „pod Księżycem.“ Ale niewiele spałem w onej oberży. Przeżuwałem melancholijnie życie swoje. Myślałem nad tem czemby mogło być, czem było, dumałem nad zmarniałemi marzeniami młodości. Boże, ileż smutku znaleźć można na dnie przeszłości w nocnych godzinach, kiedy duszę niemoc owłada! Człowiek czuje się biedny i nagi, kiedy przed starcem zgorzkniałym staje postać młodzieńcza, okryta dostatnią szatą nadziei!... Czyniłem przegląd mych rachunków i pomyłek, oraz liczyłem marny dorobek zamknięty w szkatułce życia. Oto mam żonę, nieładną wcale i w tejże samej mierze dobrą. Synowie są daleko, mają zgoła inne myśli, a ze mnie posiadają jeno materjał cielesny. Dumałem nad zdradą przyjaciół, szaleństwami ludzkiemi, krwawo się znaczącemi systemami religijnemi i domowemi wojnami. Ujrzałem Francję, rozdartą na części, marzenia ducha mego, dzieła dłuta zrabowane i poniszczone, życie me zdało mi się zmienione w garść prochu, czułem nadpływający wiew