la, la, la, laderi, la rifla... Jakimż wrzaskiem, jakiem uniesieniem miłosnem święcą powrót dnia! Zapomniane wszystkie utrapienia, obawy, strachy, sen na chłodzie, ciemń nocy... oj ty, oj ty... Wszystko poszło w niepamięć.
Kos świstał i śpiewał ciągle, a jego pełna mocy iron ja rozweseliła mnie. Przykucnąwszy na ziemi, świstałem z nim w zawody.
Nagle ozwała się skryta w głębi lasu kukułka.
— Kuku biała, kuku czarna, kuku szara niwernejska kuku, a kuku na buku...
Wstając, machnąłem koziołka, a zając, który właśnie nadbiegł, poszedł w me ślady. Roześmiał się, miał od ciągłego śmiechu rozszczepioną wargę. Wstałem i ruszyłem w drogę, śpiewając na cale gardło:
— Wszystko się wybornie ściele, przyjaciele, światów, jak nasz, niewiele. Kto pływać niezdolny, rzecz oczywista, tonie jak glista. Zmysłów pięć niby okna otwarte szeroko, świat płynie przez mą duszę, me serce i oko. Zaliż mam się na świat dąsać, że ze sobą nie da pląsać i że mi nie dał, cobym rad chciał? Gdy człek raz zacznie myśleć coby chciał... ach gdyby to... gdyby owo... do licha... niema temu końca. Wszystko się na wnątrzu kwasi i marzy się o wielu rzeczach niepodobnych do rzeczy. Weźmy bodaj pana
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/170
Ta strona została przepisana.