Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/173

Ta strona została przepisana.

kołyków, zwłaszcza ciast i biszkoptów, będących naszą specjalnością.
Mój zięć Florimond kazał przyrządzić trzy tuziny. Wprawdzie panowie radni oznajmili, że wystarczą dwa, ale Florimond, będący również ławnikiem, wszystko czyni na wielką skalę. Sztuka kosztowała po szesnaście soldów, a cały rachunek miała płacić gmina.
Przypomniano sobie, że lepiej smakuje jedzenie przy muzyce (mnie to niepotrzebne całkiem), przeto wybrano czterech muzykusów, dwu skrzypków i dwu waltomistów, dodano im do boku tamburynistę i załadowano na furę razem z ciastkami. Mieli oni dygnitarzom zagrać serenadę w chwili wręczenia podarku.
Wziąłem swój klarnet i nieproszony przyłączyłem się do bandy. Nie mogłem pominąć sposobności ujrzenia nowych osób, zwłaszcza, że szło o tak zwany drób dworski. Jest to drób innego typu, niż nasz drób zwyczajny, chociaż zdarzyło mi się czynić nieraz zadziwiające porównania. Takież same miny, muskanie skrzydeł, kołysanie się wdzięczne, potrząsanie kuperkiem, zadzieranie nosa... Ale cicho, sza! Jestem, wiadomo, synem Pandory i muszę ciągle wtykać nos do rogu obfitości, podnosić wieczka wszystkich pudełek, przyglądać się najrozmaitszym duszycz-