Na ten odgłos wychyliły się i okien ufryzowane głowy bezczynnych lokai. Ogórek wraz z otoczeniem ruszył ku podjazdowi, a w tej chwili otwarto drzwi, w głębi których ukazały się dwie głowy ubrane we wstążki, podobne do owieczek na pasterskich obrazkach. My, to jest banda muzykantów, zatrzymaliśmy się pośrodku podwórza i dlatego nie mogłem usłyszyć prześlicznej mowy łacińskiej, jaką wygłosił notarjusz. Ale pocieszałem się myślą, że niewątpliwie sam tylko mówca ją rozumie. Natomiast nie straciłem ani na chwilę z oczu mojej Głodzi. Drobniutkiemi kroczkami wspinała się po stopniach, ku drzwiom portalu, przyciskając do brzuszka obu maluśkiemi rączynami wielki koszyk, w którym piętrzyły się biszkopty, tak wysoko, iż sięgały niemal nad jej główkę. Nie zgubiła ani jednego, pilnowała ich oczyma, ogarniała łapkami... ta mała szelma, łakomczycha... Była śliczna... tak śliczna..
Urok dziecięcy ma w sobie coś z muzyki, niewoli serce, przezwycięża dumę, równa ludzi. Panna de Termes uśmiechnęła się do Głodzi, pocałowała ją, posadziła na swych kolanach, ujęła pod bródkę, potem, złamawszy jeden biszkopt, powiedziała:
— Otwórz dzióbek! Podzielimy się!
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/177
Ta strona została przepisana.