Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/180

Ta strona została przepisana.

jego własna wina! Bóg go ukarał... i dobrze uczynił. Słuszne są boskie wyroki!
Jakby mnie całkiem nie było, pan Maillebois odezwał się głośno do swej towarzyszki:
— Ponieważ i tak nie mamy nic innego do roboty, skorzystajmy z obecności tego biedaka. Ma on coprawda minę dosyć ograniczonego, ale włócząc się z klarnetem po wszystkich szynkach i gospodach, musi wiedzieć co myśli ludność prowincji... o ile wogóle...
— Cicho!
—... o ile myśli wogóle o czemkolwiek, poza troską o sprawy osobiste.
Spytano mnie tedy:
— A więc, przyjacielu, zechciej nam powiedzieć, jaki jest nastrój umysłów w kraju?
Przybieram minę idjotyczną i powtarzam:
— Nastrój umysłów...
Jednocześnie mrugam oczyma, porozumiewając się z mym panem d’Asnois, który targa swą brodę i przykrywa usta dłonią, by ukryć wesoły śmiech.
— Widocznie umysły nie funkcjonują na prowincji! — powiada dostojnik z ironją — Powiedz nam, drogi człowieczku, co sobie tu ludziska opowiadają? Czy trzymają się wiary katolickiej, czy trwają wiernie po stronie króla?