Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/182

Ta strona została przepisana.

— Słowo daję... Jaśnie Panie... nie mogę. To nad moje siły. Widzę, że dzień jasny, nie jestem ślepy, ale jeśli idzie o stronników króla i stronników książąt, doprawdy wybór trudny, gdyż nie wiem, którzy z nich więcej piją i więcej niszczą kraj. Nie chcę ubliżać żadnej partji, niechże im służy apetyt i zdrowie. Jaśnie Panu życzę również apetytu i zdrowia, oraz długiego życia... lubię tych, którzy umieją jeść, albowiem sam przepadam za tem. Ale mówiąc otwarcie, wolę przyjaciół mych wiktujących się u stołu innych.
— Więc nie zdolny jesteś kochać kogokolwiek?
— Panie! Kocham to, co posiadam!
— Nie byłżebyś w stanie poświęcić mienia za króla swego i pana?
— I owszem... uczynię to chętnie, jeśli nie da się uniknąć ofiary. Ale radbym wiedzieć, czy koniecznem jest rezygnować ze swych ukochanych pól i winnic poto, by Król Jegomość miał pełny stół? Czy nic dałoby się jakoś tak urządzić, by jeden... zawód... nie wchodził drugiemu w drogę? Zostawcie nam ziemię, a my wam zostawimy politykę. Nie nasza rzecz... tak zwane... przekonania... wszakże głuptasy jesteśmy i basta.