Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/188

Ta strona została przepisana.

własne, oświadczając, że udało mi się nabyć je we Włoszech.
Rozległy się okrzyki, pochwały, zachwyty... ho... ho i ha... ha! Wszyscy pokładali się z uciechy. Maillebois, otworzywszy gębę jak wrota, oświadczył, że widzi tam odbłysk włoskiego nieba, czuje zapach potrzykroć błogosławionej, świętej ziemi, opromienionej dotknięciem stóp bogów Olimpu.
Pan d’Asnois, rycząc z uniesienia i całując mnie, wyliczył mi na stół, za pierwszą rzecz... trzy dukaty... za dwie ostatnie... trzydzieści sześć!


∗             ∗

Wieczorem udaliśmy się do domu. Dla zabawienia towarzystwa opowiedziałem, jak to pewnego razu książę de Bellegarde przybył do Clamecy polować na ptactwo. Poczciwy książę był niemal zupełnie ślepy. Polecono mi strzelać jednocześnie i zręcznie podsuwać w miejsce chybionej sztuki inną, ugodzoną w samo serce. Śmiano się ochoczo i każdy wyciągnął z zanadrza jakąś facecyjkę o książętach i wielmożach tego świata. Poczciwi ci książęta. Nudzą się wprawdzie w monotonnem życiu codziennej wspaniałości, ale dla nas biedaków stanowią niewyczerpane źródło uciechy i żarcików.