grubsi mieszczanie przyszli do przekonania, że pogoda jest śliczna, przeto najlepsza teraz sposobność przejechać się po rozległych polach i zobaczyć, jak idą żniwa. Pojechali.
Ci, co pozostali, to jest... my... kpiliśmy sobie na potęgę z zarazy i z tych, którzy się przeciw niej ubezpieczali. Panowie ławnicy postawili straże u bram miasta i na gościńcu, wiodącym do Auxerre, i przykazali im surowo odpędzać żebraków, włóczęgów i wogóle każdego, ktoby sic chciał wcisnąć. Co do innych przejezdnych, zwłaszcza jeśli sakiewki ich były pełne, istniało rozporządzenie łagodniejsze. Musieli się oni poddać oględzinom lekarskim trzech naszych medyków, mianowicie mistrza Stefana Loyseau, mistrza Marcina Frotier, oraz mistrza Filberta des Veaux. Wszyscy trzej uzbrojeni byli przeciw zarazie w odpowiednie środki. Każdy miał sztuczny nos, napełniony materjałem dezynfekcyjnym, maskę i wielkie okulary. Śmialiśmy się z nich strasznie.
Marcin Frotier... nasz człowiek... nie mógł dochować powagi. Zerwał z twarzy sztuczny nos, cisnął go o ziemię i oświadczył, że mu wystarczy własny, zwłaszcza, że niema kobiet. Przyklasnęliśmy mu... ale on, niestety, zmarł bardzo prędko! Coprawda, mistrz Stefan Loyseau, który fanatycznie wierzył w swój dezynfekcyjny
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/191
Ta strona została przepisana.