nos, umarł także. Nie umarł tylko mistrz Filbert des Veaux, który, nauczony doświadczeniem swych kolegów, porzucił nos... i stanowisko...
Ba, ale nagle znalazłem się na samym końcu opowieści, a wszakże z a ledwo zaznaczyłem jej początek. Musisz przeto, bratku, zawrócić i złapać kozę za brodę... tak...
Jak powiedziałem, każdy z nas udawał Ryszarda Lwie Serce. Byliśmy pewni, że zaraza nas nie dosięże, że nie zaszczyci nas swemi odwiedzinami. Ma ona, jak wiadomo, dobry węch, a zapachu naszych dębowych lasów znieść nie może. (Niema nic zdrowszego nad dębinę...
rzecz wiadoma). Gdy po raz ostatni w r. 1580, (miałem wówczas lat 14, niby stary byk) zawitała do kraju, nie przekroczyła naszych wrót, poniuchała, powąchała i poszła sobie precz!
Właśnie w tym czasie zdarzyła się rzecz, z której śmiano się długo. Oto mieszkańcy Chatel-Censoir, niezadowoleni ze swego patrona, który ich źle bronił, wielkiego świętego Potencjana, wyrzucili go poprostu za drzwi. Potem wzięli na próbę innego, a gdy ten zawiódł, trzeciego i tak dalej, wreszcie, wyczerpawszy pół kopy świętych krajowych, powrócili do pierwszego, ale, chcąc mu zrobić na złość, zamianowali go patronką, pod imieniem św. Potencianny. Po-
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/192
Ta strona została przepisana.