— Panie Boże! — wołałem — I czemuż zawziąłeś się na biednego człowieka, który nie uczynił ci nic złego?... Och... moja głowa! Och... mój brzuch! Jakże przykro porzucać tę ziemię w kwiecie lat swoich! Czyż zależy ci, Panie, na tem, bym się zjawił u ciebie tak wcześnie? Oo... mój grzbiet! Oczywiście wezwanie twoje jest dla mnie wielkim zaszczytem... wizytę tę zapiszę na honorowem miejscu w moim pa... ojej!... Ale zważ, przecież się i tak zobaczymy .. przeto pocóż ten pośpiech? Ho... ho... moja śledziona! Mnie się nie spieszy... Panie Boże, nie nalegaj... cóż ci ze mrie? Wszakże jestem robak marny... czyż nie lepiej pogadać z jakimś księciem?... Ale jeśli inaczej być w żaden sposób nie może — tedy dziej się wola twoja! Sam widzisz, Panie Boże, jak jestem zrezygnowany, potulny, cichy...
Psiakrew! Znowu mnie kole w boku! Niech to szlag trafi!
Wykrzyczałem się, a chociaż ból przez to nie ustał, wyładowałem znaczny zapas energji i to mnie uspokoiło.
— Tracisz tylko czas! — powiedziałem sobie — Albo On nie słyszy wcale, albo nic go to nie obchodzi wogóle. Przeto szkoda płuc. Nie starczy ci i tak życia i zdrowia dłużej niż na godzinę, lub dwie, pocóż je marnować? Skorzystaj z tych
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/198
Ta strona została przepisana.