Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/203

Ta strona została przepisana.

rającymi, spytał, potrząsając od niechcenia lejcami:
— No, jakże się czujesz, mój drogi?
— Jak się czuję? Dobrze, że się wogóle czuję jeszcze.
— Ot widzisz, Breugnon, czem jest człowiek! — zaczął proboszcz — Pamiętasz, że mówiłem ci to zawsze. Sam tylko Bóg jest potężny! My zaś to proch... to nic! Dziś się żyje, jutro gnije, dziś złoto, jutro błoto. Nie chciałeś wierzyć, radowałeś się życiem... Piłeś, śpiewałeś... A oto teraz, mój drogi, przyszła kryska na Matyska. Bóg cię wzywa. Honor to wielki, ale musisz stawić się przybrany w szatę godową. Muszę cię obmyć 2 brudu grzechów... przygotuj się, grzeszniku!
— Mamy czas! — odparłem — Zaczekaj, proboszczu!
— Skąd wiesz? Ani dnia, ani godziny...
— To nic... powiadam, mamy czas... a jeśli omnibus odejdzie do nieba beze mnie, to pójdę piechotą!
Zaczął machać rękami:
— Breugnon, drogi przyjacielu! Widzę, że i teraz jeszcze szatan cię trzyma za pole. Cóż to?a żarty... czegóż jeszcze chcesz od świata? Zważ, wszakże to nicość... marność... znikomość!