— Nudzisz mnie, Chamaille! — wołam — Zaczekaj, chcę razem z tobą udać się na tamten świat. To nawet dużo przyjemniej w kompanji, zwłaszcza z tobą!
— Czas mija! — zahuczał gromko proboszcz — Przestań żartować. Djabeł ci już siedzi na karku! Czy chcesz, by porwał w pazury twą czarną duszę? Dalejże, Colasie, uklęknij i czyń rachunek sumienia! Ja się będę modlił... tak... tak, uczyń to dla mnie... proszę cię bardzo!
— Dobrze! Zrobię, co trzeba. Nie chcę ubliżać Panu Bogu... ale muszę naprzód powiedzieć kilka słów Paillardowi. Idzie o testament...
— Powiesz potem!
— Nie! Paillard ma pierwszeństwo!
— Czyż stawiasz na drugiem miejscu szczęśliwość wiekuistą?
— Tak! Co wiekuiste, nie przeminie, a doczesność mogą tymczasem djabli wziąć. Zegnam się z tym światem, przeto sama grzeczność wymaga, bym jej udzielił audjencji przed zameldowaniem się w przedpokoju Pana Boga.
Nalegał, krzyczał, groził, ale nie ustąpiłem. Notarjusz wyjął papiery, pióro i siedząc na jakiejś beczce, spisał mój testament. Przysłuchiwali się licznie zgromadzeni przechodnie, włóczęgi
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/204
Ta strona została przepisana.