i psy bezpańskie. Uporządkowawszy sprawy ziemskie, uporządkowałem sprawy ducha, a gdy wszystko się skończyło, Chamaille rozpoczął na nowo kazanie.
— Przyjacielu! — powiedziałem — Jesteś już znużony. Wszystko, co mówisz, jest bardzo budujące i wzniosłe, ale dla człowieka tak znękanego chorobą przydałoby się coś innego. Oto dusza moja gotowa jest już siąść na koń. Czyż nie uważasz za stosowne dać jej strzemiennego? Dusze chrześcijańskie, postarajcie się o flaszczynę!
O, jakże mnie dobrze pojęli! Obaj byli nietylko chrześcijanami, katolikami, ale ponadto Burgundami. Miast jednej przynieśli mi tedy trzy butelki: Chablis... Pouilly... i...Trancy. Z okna kajuty mego okrętu, który miał podnieść kotwicę lada chwila, rzuciłem linę. Gęsiarek poczciwy, który się jakoś nie bał zarazy, przywiązał do jej końca stary koszyk, a ja resztkami sił wciągnąłem na pokład tych ostatnich trzech przyjaciół i pasażerów.
Rzuciłem się po odjeździe proboszcza i natarjusza na siennik. Czułem się teraz mniej osamotniony. Nie będę opowiadał, co się ze mną działo w ciągu kilku następnych godzin. Nie wiem dlaczego, ale pamięć mi w tem miejscu
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/205
Ta strona została przepisana.