korona drzewa, a na gałęziach wisiały miljony owoców. Cudne, niby złote jabłka, gwiazdy dojrzewały w owem półświetlu. Owoce zdały mi się gwiazdami, pochylały się ku mnie i zaglądały mi w oczy, mówiąc: żyjesz jeszcze, pijaczyno? Ano to dobrze! Miljony oczu śledziły, czy żyję, a jakiś cichy pośmiech życzliwie szumiał pośród grządek truskawek. Gdzieś wysoko śpiewało coś..., gwiazda, czy jabłko... nie wiem już dobrze:
Tarninko, dziecinko,
Nadrabiaj minką!
W ziemi cienie
Zapuść korzenie,
Nie daj że... się, nie!
A potem w górę
Podnieś fryzurę,
Aż hen, pod chmurę!
Tarninko!
Dziecinko!
Wypite winko!
Nadrabiaj-że teraz minką!
Nie miało to wprawdzie sensu (z wyjątkiem wzmianki o winie), ale wszystkie gałązki winnicy, drzew ziemi i drzewo nieba zakołysały się rytmicznie i zaśpiewały chórem:
Tarninko!
Dziecinko!