Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/226

Ta strona została przepisana.

Zamilkła, oparła głowę o moją głowę i słone łzy nasze zmieszały się. Cisza zapanowała. Zdawało się, że cień jakiś spływa, niby kir skrzydeł anioła śmierci.
Nagle rozjaśniło się... anioł znikł. Stał się cud. Skąd przyszedł? Czy z nieba, czy z lasu, czy sprawił go Jezus, Pap miłosierdzia, czy straszliwa matka ziemia? Czy sprawiły go modły, czy wymusił przeraźny strach kobiety, czy może zesłała go osika ubłagana darami, lub drżąca o całość swej głowy?
Nie dowiemy się tego nigdy, a że w razach niepewności należy być ostrożnym, tedy złożyłem gorące dzięki wszystkim potęgom, całej kompan j i przesłałem gratulacje, dodając kilka ciepłych słów pod adresem potęg zgoła nieznanych (one są często najważniejsze).
Faktem jest, a to rzecz główna, że od tej chwili Głodzi ulżyło się znacznie, gorączka spadła, a oddech zaczął swobodnie przepływać przez gardziołek.
Natenczas roztopiły się jak masło nasze stare serca. Oboje zaintonowaliśmy: Nunc dimittis Domine... a moja złośnica opadła na poduszki bezsilna, łkająca z radości. Głowa jej zwisła, jak ścięta i legła ciężko na pościeli.