zawsze pustych i zawsze gotowych wziąć udział w uczcie życia. Ponadto jasno w mej głowie, rękę mam wprawną, twardy kark, mocne łydy, jestem zdolny robotnik i Burgund jak sto djabłów. Mimo wszystko jednak oddałbym się cały za to maleństwo, którego nie znam nawet dobrze! W gruncie rzeczy czemże jest bowiem? Mały skrzacik, zabaweczka śliczniutka, papużka próbująca gadać, istota nie będąca na razie niczem, mogąca dopiero czemś zostać i to tylko... może. Czyż dla owego: może, mam się oddać z bebechami? Hola... jestem, a przeto jestem i chcę być dalej! Ach... czyż owo: może, nie jest to właśnie ów piękny kwiat, dla którego żyję. Gdy robaki nażrą się mięsa mego, gdy cielsko moje rozpadnie się w cmentarnej ziemi, zmartwychwstanę, o Panie, w innem jakiemś: ja, piękniejszem, szczęśliwszem i lepszem może... Ha... trudno to zgadnąć! I dlaczegóżby miało więcej wartać od mego, obecnego: ja? Oto dlatego, że wylezie mi na plecy i więcej dojrzy z góry, będzie patrzyło dalej, stojąc na mym grobie. Ta istota, która wyłoni się ze mnie, otworzy oczy na światłość niedostrzegalną oczom moim, mimo że ją tak kochały, stanie do zbiórki plonów dni i nocy przyszłości. Widzę płynące lata i wieki i raduję się tem, co przeczuwam, i tem czego nie
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/228
Ta strona została przepisana.