przyjemność! Kocha życie i wie co dobre, zupełnie jak ja. To moja krew! Tylko... pracując nad nią... byłem może trochę przesadnie wspaniałomyślny... tak mi się coś zdaje.
Gorzej wypadli chłopcy. Matka wtrąciła swoje trzy grosze i ciasto dostało zakalca. Dwu z nich, to bigo ty zatracone, a w dodatku każdy siedzi w innej kruchcie. Jeden nie wyłazi z pod księżej kapoty i obraca się wśród dewotek i innych obłudników, drugi jest hugenotem. Wysiedziałem kukułcze jaja! Trzeci jest żołnierzem, wojuje, włóczy się i nie wiem doprawdy, gdzie się obraca. Czwarty nakoniec jest poprostu niczem... jakimś przekupniem znikomym, cichym, rozlazłym. Ziewam ile razy o nim wspomnę! Rasa wyłazi z wszystkich dopiero, gdy siedzimy pospołu przy stole nad pełną misą. Żadne z sześciorga nie śpi wówczas i wszyscy żywią jedne przekonania. Cudne to widowisko. Sześć par szczęk pracuje dzielnie, gęby pochłaniają kromy chleba, a wino spuszcza każdy do piwnicy brzucha bez pomocy bloku i sznura.
Ruchomości spisane, teraz kolej na dom. Podobny jest do córki mojej. Budowałem go zwolna, rozważnie, gruntownie, wprost rozrzutnie szafując materjałem, a w dodatku budowałem nie raz, ale kilka razy. Stoi na brzegu
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/23
Ta strona została przepisana.