Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/231

Ta strona została przepisana.

wściekła baba, która ma do mnie pretensję... Cóżem jej winien? A może mnie kocha? Dosyć, że bitwa skończyła się porażką moją. Ogołocony jestem do skóry... i tyle mam pociechy, że mi skóra chociaż pozostała nienaruszona.
Mimo, że wnuczka przyszła do siebie, nie: spieszno mi było wracać do domu. Ociągałem się z dnia na dzień, nie mogąc się nacieszyć jej zdrowiem. Dziecko, odzyskujące życie, to coś jak powstawanie nowego świata. Przeto nie ruszałem: się, odbywałem tylko przechadzki, słuchając obojętnie plotek przynoszonych na targ przez kumoszki.
Pewnego dnia nastawiłem uszu. Jakiś poganiacz osłów przyniósł wieść, że w Clamecy na przedmieściu Beuwronu powstał pożar i że domy palą się, jak słoma, jeden po drugim. Od tej chwili czułem się, jak na rozżarzonych węglach. Daremnie mi mówiono:
— Uspokój się! Złe wieści latają za prędko, gdyby rzecz ciebie dotyczyła, otrzymałbyś wiadomość od przyjaciół. Wszakże nikt nie wspominał o twoim domu... Nie jeden przecież jest osioł w Beuwronie...
Nie mogłem wytrzymać.
— Tak... tak... to mój dom plonie... dochodzi mnie swąd.