Wziąłem w garść laskę i ruszyłem w drogę.
— Psiakrew! — myślałem sobie — Pierwszy „to raz dopiero wydaliłem się z Clamecy, nie zabezpieczywszy gratów. Zawsze, ile razy zbliżał — się nieprzyjaciel, czy w innym wypadku, przenosiłem w obręb murów miasta, na drugą stronę rzeki moje penaty i lary, pieniądze, wytwory sztuki, które są moją dumą, narzędzia, meble i ot wszystkie różności, które są może brzydkie, zabierają zbyt wiele miejsca, ale jednocześnie posiadają większą wartość od złota, bo są pamiątkami chwil szczęścia i radości. Tym razem wszystko zostawiłem jak było...
Słyszałem wyraźnie wrzask mojej starej, która z tamtego świata pomstowała na moją głupotę.
— To twoja wina, sekutnico! — odkrzyknąłem — Do ciebie się tak spieszyłem!
Kłóciliśmy się ząb za ząb długi c?as (zajęło mi to znaczny kawał drogi), poczem starałem się przekonać ją i siebie, że cały strach był bez podstawy. Ale obawa nie ustępowała, niby uprzykrzona mucha siadała ciągle na nosie, widziałem ją bezustannie i zimny pot spływał mi po grzbiecie i piersiach aż na brzuch. Szedłem żwawo, minąłem Villiers i zacząłem wstępować na garbate pasmo — wzgórz, gdy naraz spostrzegłem niewielki wózek, a w nim ojca Jojot, młynarza z Moulot.
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/232
Ta strona została przepisana.