Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/245

Ta strona została przepisana.

Zapomniawszy o swej sprawie, pytam:
— Widzę, zrobiłeś znowu coś głupiego!
Wzdychał długo...
— Ach majstrze... takie mam zmartwienie! — wyjąkał.
Sadzam go przy sobie nad rowem i mówię:
— Gadajże raz, jak człowiek!
Nagle wrzasnął:
— Wszystko spalone!
I znowu łzy polały się strumieniem z jego oczu. Teraz zrozumiałem nareszcie, że moja strata do takiej go doprowadziła rozpaczy i wielka błogość napełniła moje serce. Nie mam słów, by j ą wyrazić.
— Chłopcze... więc dlatego płaczesz?; — pytam.
Myśląc, że nie rozumiem, powtórzył:
— Warsztat spalony... cały warsztat!
— Wiem, wiem! Już się dowiedziałem! Co chwila mi to ktoś opowiada... Ha, trudno... nieszczęście i basta!
Spojrzał na mnie z widoczną ulgą — Więc żal ci klatki, mały czyżyku, przecież nie mogłeś w niej usiedzieć?... Ej... mówiono mi, że wraz z innymi tańczyłeś wokoło ognia.
Nie wierzyłem w to sam...
Oburzył się strasznie.