Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/246

Ta strona została przepisana.

— Kłamstwo! Bezczelne kłamstwo! Kto to powiedział? — wrzasnął na całe gardło — Biłem się z nimi! Uczyniliśmy obaj wszystko, cośmy tylko mogli, by wstrzymać pożar, ale było nas tylko dwu. Cagnat był bardzo chory (drugi uczeń), a wyskoczył z łóżka i mimo gorączki wybiegł na dwór i zasłonił sobą drzwi. Ale jakże zatrzymać stado rozjuszonych byków? Przeszli po nas, deptali po nas. Biliśmy, gryźli, krzyczeli, ale oni szli jak woda, gdy otworzą śluzy. Cagnat zerwał się, pobiegł za nimi i prał po plecach drągiem. Mało go na śmierć nie zatłukli. Gdy on walczył, ja wśliznąłem się do płonącego warsztatu... Boże mocny... co za ogień! Wszystko naraz stanęło w płomieniach. Dym i języki czerwone wypełniały całe wnętrze. Płakałem, kaszlałem, zaczęło się na mnie zwijać ubranie. Powiedziałem sobie: Robin, upieczesz się w własnym tłuszczu! Ano zobaczymy! Wziąłem rozmach i.. hop! Przeskoczyłem ogień, niby sobótkę świętojańską i spadłem na kupę wiórów. Ale uderzyłem głową w ścianę i uczułem taki zawrót głowy, że przez chwilę leżałem bez ruchu. Słyszałem wokoło syk i trzask ognia i śpiew szaleńców, tańczących wokoło domu. Próbuję wstać, potykam się, wreszcie spostrzegam waszą, majstrze, ulubioną Św. Magdalenę malutką,