Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/248

Ta strona została przepisana.

Zaczął rozwijać strzępy kamizelki, wyjął Madelon i pokazał mi jej nadpalone stopki. Uśmiechał się przytem z dziwną, niewinną kokieterją. A mnie ogarnęło takie wzruszenie, że się rozpłakałem. Czego dokazać nie mogła śmierć żony, choroba Głodzi, katastrofa majątkowa i zniszczenie mych rzeźb, tego dokazał czyn tego malca.
Całowałem długo Robineta i Magdalenę, a potem spytałem:
— A Cagnat?
— Cagnat umarł ze zmartwienia!
Ukląkłem na gościńcu, ucałowałem ziemię powiedziałem:
— Dziękuję ci, chłopcze!
Spojrzałem na malca, tulącego figurkę w poranionych ramionach, i wskazując nań palcem, powiedziałem niebiosom:
— Oto najcudniejsze z dzieł moich... wyrzeźbiłem te dusze. Nic mi ich nie zabierze. Niech płonie drzewo... one moje!