i mam gdzie się rozeprzeć swobodnie. W wolnych od pracy chwilach widzę wprost z ogródka refleksy na wolno płynącej wodzie, koła zataczane za każdem pluśnięciem ryby, nawet włochate porosty na dnie. Mogę tam zarzucać wędkę, moczyć nogi, wylewać nocnik... słowem, czynić, czego dusza zapragnie. A zresztą, widzisz, bracie, siedzę tam od lat i już nie pora mi przenosić się na inne miejsce. Chyba nie spotka mnie nic gorszego, niż dotąd. Powiadasz, że raz jeszcze dom zostanie zniszczony? Być może... Przecież nie mam pretensji, by przetrwał wieki. Ale niełatwo przyjdzie wydrzeć mnie z miejsca, gdzie się zakorzeniłem... niełatwo, do stu djabłów... powiadam! Odbudowywałem już dwa, czy trzy, odbuduję jeszcze dziesięć razy! Coprawda nie zaliczam tego do przyjemności, ale przenosiny sprawiłyby mi wielką przykrość. Czułbym, się, jakby odarty ze skóry. Proponujesz mi inny, nowszy, piękniejszy, bielszy? Nie... nie, spaczyłby mi się nad głową dach, musiałbym uciekać... nie nie... wolę swoją chałupę!
A więc streśćmy się. Opisałem żonę, dzieci, dom... czyż to już wszystko, co posiadam?
Nie, zachowałem na koniec najlepszą rzecz... mianowicie moje rzemiosło. Jestem członkiem
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/25
Ta strona została przepisana.