— Najlepiej strzeże domu ten, kto broni domu bliźniego.
— Każdemu bliższy własny...
— Czyli, jak mówi przysłowie: kocham mego sąsiada, ale niech tam przepada! Głuptaki! Idziecie na rękę złoczyńcom. Gdy skończą łupić tamtych, przyjdą do was! Nikogo to nie minie!
— Pan Racquin powiedział, że to niebezpieczne. Najlepiej siedzieć spokojnie w domu, brać udział w paleniu domów zarażonych i czekać, aż zostanie przywrócony ład.
— Któż go przywróci?
— Książę de Nevers.
— Oho... dużo przedtem wody upłynie. Ma on swoje sprawy na głowie, a tymczasem całe miasto spłonie. Dalejże, dzieci, wyłaźcie z jam. Każdy powinien bronić własnej skóry sam i to w kupie...
— Ależ ich jest dużo! Mają broń!
— Skąd wiecie? Strach ma wielkie oczy!
— Nie ma kto nami kierować!
— Kierujcież sobą sami! Zaczęli gadać, rozprawiać z okna do okna niby ptaki w koronie drzewa. Kłócili się, ale nikt nie ruszył z miejsca. To mnie zniecierpliwiło.
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/256
Ta strona została przepisana.