— Więc zostawicie mnie na całą noc w ulicy, z nosem zadartym w górę i przekrzywionym karkiem? Nie przyszedłem po to, by śpiewać serenadę i słuchać szczękania waszych zębów. Otwórzcież... wpuśćcie mnie... inaczej... dalibóg podłożę ogień pod pierwszy lepszy dom. Dalejże... niech przyjdą tu koguty... kury starczą na obronę gniazd!
Rozległy się klątwy i śmiechy, potem uchyliły się jedne drzwi, potem drugie... ukazał się jakiś nos... węszył... za nosem wylazło całe zwierzę... A kiedy zobaczono pierwszego barana na polu, wysypała się cała trzódka. Każdy oglądał mnie od stóp do głowy.
— Czyś całkiem zdrów?
— Zdrów jestem, jak głowa kapusty!
— I nikt cię nie zaczepił po drodze?
— Tylko sroka! Krzyczała z drzewa!
Widząc, żem uszedł jakoś zarazie, odetchnęli i polubili mnie tembardziej. Powodzenie budzi sympatję.
— Przypatrzcież mi się dobrze! — powiedziałem — Jestem w komplecie, nie brak mi ni jednego kawałka!... Może weźmiecie okulary... No, dość tego... jutro będzie wam wygodniej przy słońcu. A teraz, dosyć gadania... Gdzie możemy się naradzić?
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/257
Ta strona została przepisana.