Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/258

Ta strona została przepisana.

— U mnie w kuźni! — zaproponował Gangnot.
W kuźni dusznej i niskiej rozłożyliśmy się na ziemi, udeptanej kopytami koni. Zamknięto drzwi, postawiono lampkę i zaraz ogromne cienie poczęły skakać po czarnych ścianach i pułapie. Zrazu wszyscy milczeli, potem wszyscy zaczęli mówić naraz. Gangnot ujął młot i trzasnął w kowadło. Cios rozdarł zgiełk, nastała znowu cisza. Skorzystałem z niej i powiedziałem:
— Szczędźmy słów. Znam całą historję. Złoczyńcy są wśród nas... wyrzućmy ich tedy precz!
— Są silni. Flisacy i hołownicy drzewa są po ich stronie.
— Flisacy — odparłem — to to samo co złoczyńcy. Pożądają cudzego dobra. Widząc, że inni piją, czują sami pragnienie! Nie wódź nas na pokuszenie... Jeśli zezwolicie na rabunek, to bądźcie pewni, rozwielmożni się to do tego stopnia, iż wszyscy zejdziecie na dziady. Ani jeden się nie uchroni! Uczyńmy rzecz mądrą, przyłóżmy siekierę do korzenia zła!
— Ależ pan Racąuin, jedyny radny jaki pozostał, zabrania mieszać się do tego! A wszakże on jeden daje dziś rękojmię porządku i bezpieczeństwa...
— Czy istnieje porządek i bezpieczeństwo?
— Podobno...