Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/26

Ta strona została przepisana.

cechu stolarzy pod wezwaniem Św. Anny. Noszę podczas pochodów i procesyj godło nasze, wyobrażające lirę z cyrklem u góry. Na lirze tej uczy grać Bóg Ojciec córkę swą, maleńką, niewiększą od pantofla, N. P. Marję. Uzbrojony heblem, dłutem i piłą króluję w warsztacie, władając żylastym dębem, czy połyskliwym orzechem. Co z nich wytworzę, to rzecz mojej fantazji i pieniędzy klienta. Ileż form drzemie przedziwnych, zakopanych w każdym z onych kloców. Wystarczy jedynie wnijść... do pałacu zaczarowanego, by zbudzić śpiącą królewnę. Ale piękna dama, którą chcę przywrócić do życia, to nic jakiś frymuśny koczkodonik. Nie lubię także owej damy chudej, bez piersi ni... pośladków. Miast włoskich form wolę kształty nasze, burgundzkie, połyskujące patyną bronzu, pełne siły, dostatnie, obciążone owocami niby winnica... Cieszę się, robiąc brzuchaty kufer, czy sepet, lub szafę rzeźbioną podług zdrowych, mocnych wzorów takiego n. p. mistrza, jak nasz Hugues Sambin. Przystrajam ściany domów boazerją, roztaczam spiralne skręty schodów. Za mojem czarodziejskiem dotknięciem, niby jabłka wśród szpaleru jabłoni wybłyskują z murów meble szerokie, wygodne, silne, dostosowane do miejsca i użytku.