Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/260

Ta strona została przepisana.

kolwiek chciałby tu wejść, lub stąd wyjść przed czasem, palnij go w sam brzuch. Czy mury mają uszy czy nie, by szpiegować, to zaręczam, że nie starczy im języka, by denuncjować. Wyjdziemy stąd dopiero po uchwale, jako władza wykonawcza i nas będzie słuchało całe miasto! Kto piśnie słowo, będzie wisiał. No... gadajcież! Kto milczy, ten jest zdrajcą!
Uczynił się straszliwy hałas. Wybuchła nagle cała nienawiść, cały tłumiony strach. Każdy wytrząsał pięścią i darł się co sił:
— Ten łajdak Racquin trzyma nas w łapie! Judasz śmierdzący sprzedał nas i mienie nasze złodziejom i podpalaczom. Ale cóż robić? — Niema rady. Ma władzę, siłę, policję!
Spytałem:
— Gdzież jego gniazdeczko?
— W ratuszu. Spędza tam dni i noce, dla większego bezpieczeństwa otoczył się bandą nicponiów, złodziei i kryminalistów. Czuwają nad nim, a może nawet pilnują go, by nie uciekł... któż tam wie?
— Tedy jest więźniem? Doskonale! Pójdziemy przedewszystkiem uwolnić go! Gangnot, otwórz drzwi!
Nie mogli się jeszcze zdecydować.
— Czegóż czekacie? — spytałem.