wyłącznym panem sytuacji. Jutro będziecie mnie sądzić, zgoda?
— Zgoda! — powtórzyli.
Zeszliśmy ze wzgórza. Szedłem na przedzie po lewej miałem Gangnota, po prawej Bardeta, herolda miejskiego z bębnem. U samego początku przedmieścia natknęliśmy się na rozbawiony tłum, który naiwnie, bez wszelkiej złośliwości dążył ku miejscu, gdzie rabowano.
Szli, jakby na uroczysty obchód jakiś. Wiele kobiet niosło koszyki, niby na targ...
Ludzie zatrzymywali się i patrzyli na nasz oddział, rozstępowano się z wielką uprzejmością. Nikt nie wiedział co to znaczy i wielu przyłączyło się, maszerując w takt w ostatnim szeregu. Jeden z takich wolontarjuszów niósł papierowy lampjon ze świeczką płonącą w środku, był to fryzjer Perruche. Zbliżył lampjon do mego nosa i, poznając mnie, zawołał:
— To ty Breugnon, chłopcze kochany! Wróciłeś... a to doskonale, właśnie jest sposobność popicia razem!
— Jest na wszystko czas właściwy, mój Perruche! Popijemy jutro!
— Postarzałeś się widzę, Colasie! Pragnienie nie uznaje przepisanej pory. Zresztą do jutra wino będzie już wypite. Ot, właśnie otwierają
Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/268
Ta strona została przepisana.